piątek, 14 października 2016

Jestem. Wróciłem. Czy mnie wpuścisz?

 Gdy byłem mały, lubiłem siadać na trawie, gdzieś z dala od świata, ludzi i całej tej kokieteryjnej fałszywości, która mnie otaczała. Podpierając się dłońmi spoglądałem w niebo. Czyste, błękitne, niekiedy złowrogie i ciemne. Chmury to zjawiały się, to znikały przybierając kształty o których istnieniu nawet nie miałem pojęcia. Lubiłem je. Lubiłem patrzeć, jak przeobrażały się z grubego misia w męską dłoń. Zdarzało mi się widzieć twarze- dziwne, zdeformowane, odległe, a zarazem bliskie. Nazbyt często widziałem w jednej z nich twarz mojej mamy. Odwracałem wtedy szybko wzrok, bo ból nie potrafił zniknąć z mojego wnętrza, przeistaczał się i czaił na mnie.
Brakowało mi jej. Szczególnie wtedy, gdy nie potrafiłem przyszyć sobie guzika do spodni lub gdy pierwszy raz, mając 6 lat, zakochałem się w dziewczynie z którą nad morzem zbierałem muszelki. Nie potrafiłem się przełamać i powiedzieć o takich sprawach ojcu, mimo że był dla mnie największym wsparciem, wzorem i opoką. W pamięci widzę tylko znikome ułamki jej obecności w moim życiu.  Nie pamiętam jej zbyt dobrze, dlatego że byłem dzieckiem, gdy umarła. Ale zdjęcia ojca w starym albumie, schowanym głęboko pod łóżkiem wystarczą, bym mógł powiedzieć jedno: moja mama była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem.Nie tylko na zewnątrz, ale także i wewnątrz. Ojciec zadbał, bym nigdy o niej nie zapomniał. Codziennie przed snem snuł opowieści, opowiadając o niej, o tym jak się poznali, jak wielkie miała serce, nawet dla tych, którzy ją skrzywdzili. Widziałem łzy w jego oczach. Wystarczyło, że wypowiedział jej imię,a  głos zaczynał mu już delikatnie drżeć. Nie zapomnę nigdy, jak pewnego dnia wróciłem do domu szybciej, po skończonej pracy w porcie. Chyba mnie nie usłyszał, gdy otwierałem drzwi. Cicho zbliżyłem się do drzwi jego pokoju, a obraz który zobaczyłem już nigdy nie zniknie z mojej świadomości. Był 15 marca, a więc rocznica śmierci mamy. Leżał na łóżku, skulony, w piżamie. I łkał. Cicho, lecz bardzo głęboko. Po twarzy strumieniem spływały mu łzy. Ściskał coś mocno w dłoniach, lecz początkowo nie mogłem dojrzeć, co to takiego. Mężczyzna, którego codziennie widziałem w otoczeniu ciężkiej pracy, któremu trudno było mnie niekiedy przytulić, który radził sobie z wszelkimi przeciwnościami losu- płakał. Podszedłem bliżej i dopiero wtedy zauważyłem, co tak bardzo chciał zagarnąć tylko dla siebie. Było to zdjęcie mamy. Pochodziło jeszcze z czasów, gdy miała zaledwie 20 lat, a już wtedy przykuwała wzrok każdego mężczyzny, którego mijała. Miała długie, brązowe, kręcone włosy, które sięgały jej aż do pasa. Zielone oczy i pełne usta. Jej kości policzkowe nadawały twarzy niepotwarzalny, ciepły wyraz. Była piękna. Ująłem go za dłoń i mocno przytuliłem, a on szeptał tylko cicho"Kate, moja słodka Kate". Nie wytrzymałem w tamtym momencie i nagle poczułem ciepły strumień na policzkach. Był bezbronny w obliczu straty. Zrresztą tak jak ja. Los odebrał mi kogoś, kto miał być w moim życiu, kto miał mnie pocieszać, gdyby jakaś dziewczyna złamała mi serce; los odebrał mi miłość, z której zostałem stworzony.
Dlatego tak często konteplowałem pod gołym niebem, mając nadzieję zobaczyć jej twarz, by chwilę później odwrócić wzrok. Ludzie niekiedy patrzyli na mnie, jak leżę wśród traw, kwiatów i mówię sam do siebie. Mówili wtedy "Głupiec". Ale to ja mówiłem o nich "Głupcy".  Głupcy bez marzeń, uczuć, bez strat.
"Z pamiętnika nocnego żeglarza"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz