poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Może zbyt często uciekałem od świata w morze, by chociaż przez chwilę poczuć samotność. W pewnym momencie przeniknęła ona moją duszę, ciało, wszystkie myśli, całego mnie w każdej możliwej sferze. Uciekałem przez całe życie, czując na barkach oddech wewnętrznego wroga. Dziś nadal uciekam, bo ta forma bytu stała się składnikiem mojej krwi. I nie umiem inaczej funkcjonować. Więc wybacz mi, jeśli znów zniknę na miesiąc lub dwa, w porywach do roku. 
 Byłem dzieckiem, gdy mój ojciec po raz pierwszy posadził mnie w łodzi i powiedział, że zabierze mnie w miejsce, do którego będę wracał nieustannie. Nie mylił się. Chociaż przyznam, żę początkowo nie widziałem niczego szczególnego w ogromnej ilości wody zlewającej się z horyzontem; mewach, które zataczały wokół nas wymyślne spirale. Nie mogłem pojąć, co tak urzeka mojego ojca w tej próżni, szczególnie gdy zatrzymywaliśmy naszą łódź, a on zamykał oczy i potrafił siedzieć w bezruchu nawet kilka godzin. Mogłem jedynie zauważyć lekkie drganie jego prawej powieki i ciągłą, zmieniającą się mimikę twarzy. Był wtedy we własnym, odnalezionym przez siebie raju. Chciałem poczuć się tak jak on; pragnąłem odszukać samego siebie w tej toni, w tych cichych odgłosach świata. 
 Dziś wiem, dlaczego tak bardzo chciał mnie zarazić miłością do tego miejsca. Z upływem lat sam zacząłem wypływać w morze i szukać tych wszystkich spraw oraz wartości, które zagubiłem po drodze. Czułem się tam tak dobrze. Moje myśli wracały na właściwe tory, świat odzyskiwał swoje barwy, a ja znów wierzyłem, że jeszcze Ją zobaczę. Pewnie przykułem Twoją uwagę tym jednym słowem: Ją. Ale pozwól, że o Niej opowiem Ci następnym razem. Zaczekasz?
"Z pamiętnika nocnego żeglarza"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz