Przestałem się łudzić. Zdałem sobie sprawę, że kłamstwo powtarzane każdego dnia, stało się prawdą. Co za absurd. Ja nim oddychałem.
Budząc się niezmiennie od dziesięciu lat o szóstej nad ranem znów zasypiałem. Nie, nie Moja Droga! Niech Ci się nie wydaje, że mówię tu o śnie fizycznym. Zasypiałem w myślach o Tobie, które raniąc mnie, jednocześnie obdarzały pewnym uczuciem ulgi.
To niemożliwe, by człowiek dobrowolnie mógł zadawać sobie ból w taki sposób, jak czyniłem to ja. Ty byłaś początkiem i końcem tej miłosnej Apokalipsy.
Nie ma większej zbrodni od zabicia samego siebie, ale wewnętrznie kochana. Ja tego dokonałem i wiem, że nic gorszego zrobić nie mogłem.
Najpierw zacząłem od jednego papierosa dziennie. Od tak, na wyluzowanie, rozumiesz? Chyba Cię nie zaskoczę, gdy powiem, że dzisiaj żyję pośród dymu. Jest wszędzie, w moim mieszkaniu, przed mymi oczyma, nawet we mnie. Ale to w sumie logiczne. Stał się nawet moim przyjacielem, który zabija, ale dobry i taki. Nigdy innego przecież nie miałem. Mówili mi, bym zawsze cieszył się, nawet z najdrobniejszych rzeczy, więc otóż właśnie to czynię.
Proszę, nie uciekaj. Niech moja ironia nie pozbawi Cię spokoju ducha. Wybacz, ale od dawna nie mówiłem o sobie, więc gdy nadażyła się okazja to nie chcę jej przegapić. Korzystaj, mówili. I otóż właśnie korzystam.
Ale do czego początkowo dążyłem? No tak! Oczywiście. Mówiłem o wyzbyciu się samego siebie.
A więc po "mym nowym przyjacielu" nadszedł dziwny ktoś. Mówię o nim "ktoś", gdyż tylko stworzenie o ludzkich cechach, może wywrzeć na człowieka taki wpływ, nawet jeśli twór ten rozpatrujemy chociażby pod względem metafizycznym. Coś mnie zaczęło uwierać. W sumie to nie byle jakie coś, tylko wszystko.
Przeszkadzali mi ludzi, których spotykałem na ulicy. Wiem, nie byli temu winni. Nawet raz zdażyło się coś niesłychanego. Siedziałem na ławce w parku, oczywiście tej najbardziej ukrytej, za krzakiem dzikiej róży. Nawet ładnie pachniało, wiesz? Ale to teraz nieistotne. Podeszła wtedy do mnie. Muszę przyznać, nawet ładna, zgrabna i o dziwo wyglądała na inteligentną osóbkę. Dziwne to było natarcie, bo nie wiem, jak inaczej to nazwać. Przyszła, usiadła, zerknęła na mnie tymi swoimi morskimi oczyma i odeszła. Ułamek sekundy. Nic więcej. Ale to wystarczyło, by przeszedł mnie dreszcz, jak gdybym wówczas znajdował się w Krainie Wiecznego Lodu. A przecież był środek lata. Zrozumiałem wtedy, że nie jestem sam, że innych też zraniono i że cierpienie nas kocha. Wszystko to odczytałem z jej oczu. Wystarczyła chwila.
Od tamtego momentu zobojętniałem. Przestałem czuć się wybraną jednostką, której cierpienie miało podnieść ludzkość z tych moralnych dolin.
I to był koniec.
Jestem zimny.
Dlatego piszę do Ciebie, by się ogrzać, bo tylko wspomnienia o Tobie podtrzymują płomyk, który nie wiem jakim cudem, ale jeszcze się tli. Tylko one.
I nie ma znaczenia, że zaraz schowam ten list do dębowego pudełka zamykanego na kluczyk w kształcie wieloryba.
I nie ma znaczenia fakt, że takich listów, jak ten, schowałem tam już tysiące.
Nie bój się, nie zaadresowałem ich do Ciebie, nie ma tam o Tobie żadnej wzmianki. Nikt nie pozna Twojego imienia. Zostaniesz na zawsze moją tajemnicą. Przecież tak właśnie Ci obiecałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz